Początek wędrówki do bazy pod Mt Everest

Everest śnił mi się od dawna. W zasadzie to od dzieciństwa marzyłam o wędrówce tą legendarną wręcz drogą którą, podążali najwięksi zdobywcy himalajów wytyczając nowe, dziewicze szlaki w najwyższych górach świata które ciasnym uściskiem tulą zgniecione, przycupnięte gdzieś na pułkach, ciasno wciśnięte pomiędzy drzewa, skały i przepaści wioski. Himalaje są ogromne i masywne, nie są smukłe i strzeliste jak Tatry. Masywną ścianą snują się, jak wielki walec wręcz przewalają horyzontem. Z tej ogromnej, nacierającej na piechurów jak rozpędzona fala morska ściany, gdzieniegdzie wystają malusieńkie, w porównaniu do całej konstrukcji, szczyty. Droga do bazy pod Mt Everest wije się wokół wzgórz pełnych buddyjskich kamieni z wyrytymi na nich mantrami, wszędzie na wietrze trzepoczą kolorowe flagi modlitewne, wąską ścieżką wciąż suną karawany osłów i jaków, gdzieniegdzie młodzi mnisi wędrują od klasztoru do klasztoru a z chatek wydobywa się zapach imbiru i czosnku. Kolorowe świątynie wyróżniają się na tle szarawych skał, śniegu i zielonych świerków a zawieszone nad kolosalnymi przepaściami mosty zapraszają na wędrówkę śladami Tenzinga i Hilarego. 

Stupa Boudhanath w Katmandu - Największą stupa w Nepalu.

Widok na szczyty nieopodal Namche Bazar na szlaku do bazy pod Mt Everest.

Ale zanim zapuścimy się w spowite dymem z tysięcy piecy i pachnące imbirem góry nasza podróż pod Everest zaczyna się w himalajskiej stolicy Nepalu - Katmandu gdzie w środku nocy wylądowałam samolotem jednej z arabskich linii lotniczych po drodze odwiedzając Pragę gdzie, zajadałam się trdelnikiem i arabski emirat Sarjah z pyszną herbatą. Wylądowałam w środku nocy. Miasto było słabo oświetlone, gdzieniegdzie z czerni nocy wyłaniały się światełka przydrożnych lamp i domostw. Samo lotnisko było malutkie, budki celników drewniane a odprawa - przynajmniej dla mnie - przebiegła bardzo szybko i pomyślnie. Głównie dlatego że byłam jedyną osobą kupującą wizę na 90 dni a na lotnisku w Katmandu podchodzi się do stanowisk odprawy celnej w zależności od typu wizy jaki chcemy zakupić. Po wyjściu z lotniska wkroczyłam w mrok, lamp prawie nie było i po wejściu do taksówki dopiero mogłam zobaczyć kawałek nepalskiego świata który wyłonił się z ciemności gdy mój kierowca włączył silnik. Samochód skakał na wybojach gdy jechaliśmy nieutwardzoną drogą w środku nocy mijając pierwszą hinduską świątynię jaką dane mi było w życiu zobaczyć. Potem była jeszcze ciężarówka z Jezusem trzymającym karabin i wreszcie światło gdy, wjechaliśmy do centrum nieopodal turystycznej dzielnicy Thamel. Tej nocy wzięłam tylko szybki, zimny prysznic i od razu wylądowałam w łóżku gdzie zamiast pościeli i prześcieradła były tylko grube koce. Słaba elektryczność w gniazdku nie pozwoliła naładować powerbanka ale miałam jeszcze wystarczająco baterii w telefonie żeby dostać informację o zaliczeniu studiów i ocenie mojej pracy magisterskiej o ewolucji fluoru, chloru i siarki w systemie magmowym Santa Maria - Santiaguito w Gwatemali na 4+. Oceniała Profesor pracująca wcześniej na Mt St Helens w 1980. 

Główna ulica w Katmandu - Himalajskiej Stolicy 

Stupa Swayambhunath zwana także Świątynią Małp

Główna ulica w Katmandu - droga do urzędu wydającego pozwolenia na trekking.

Kawiarenka na Thamel - dzielnicy turystycznej w Katmandu

Sklepik z owocami na starym mieście w Katmandu.

Mała Stupa buddyjska nieopodal starego miasta w Katmandu

Koło Dharmy na jednej ze ścian lokalnej świątyni buddyjskiej.

Następnego dnia wstałam dość wcześnie, jetlag był dla mnie litościwy. Po znalezieniu najlepszej restauracji w Katmandu - Western Tandoori i zjedzeniu mojego pierwszego Dal Bhata szybko poszłam załatwić pozwolenie na wejście do Parku Narodowego Sagarmatha i trekking do Bazy pod Mt Everest. Dzień upłynął na kupowaniu ostatniego sprzętu na Thamel m.in raków, tabletek do puryfikacji wody, batoników i masła orzechowego na trasę. Po badaniach na wyspie Socorro w Meksyku zawsze w większą trasę staram się brać masło orzechowe. Nic mnie tak nie syci i nie daje tyle energii ile ten magiczny specyfik. Potem wieczór zapadł szybko i już o 4 rano trzeba było wstawać na jeepa do Salleri. Po raz kolejny podróż upłynęła w mroku. Gdy dojechałam na przystanek gdzie wylegiwała się święta krowa wokół już gromadzili się kierowcy i pasażerowie. Jak to mówią, herbata masala i w drogę! Miałam szczęście bo w ciasnym jeepie udało mi się zająć dobre miejsce. W środku pomiędzy dwoma siedzeniami także miałam więcej miejsca na nogi. Nie zazdrościłam ściśniętym za mną pasażerom i szczerze następnym razem wybrałabym autobus. Nie dość że o połowę taniej to jeszcze więcej miejsca. Gdy wreszcie nastał dzień nieutwardzona droga wiodła po masywnych zboczach raz wspinając się w górę, raz opadając w dół gdzie niekiedy trzeba było przejechać po rozklekotanym moście bądź prosto przez rzekę. Wszędzie w powietrzu unosił się pył, wszystko było okurzone. Na jednym z postojów tybetański uchodźca postawił mi obiad - ryż, sos z soczewicy i smażone warzywa z papadem. Czyli po prostu dal bhat. Później wjechaliśmy na ponad 3000 m n. p. p. i rozbolała mnie głowa ale szybko ukoiłam to zupą czosnkową i herbatą z imbirem. W oddali widać już było ośnieżone szczyty najwyższych gór świata. Droga też zrobiła się stromsza, z jednej strony urwisko z drugiej tylko wznosząca się coraz wyżej góra. Tak było aż do samego końca, aż w końcu dojechaliśmy do Salleri. 

Droga do Bazy pod Mt Everest nieopodal Salleri.

Na kolację jadłam moje pierwsze pierożki momo. Kolejna wariacja popularnego dania występującego wszędzie w Azji i w niektórych częściach Europy. Dla jednych gyoza, dla innych momo, dla innych chinkali, dla innych po prostu pierogi. Potem zaszyłam się w śpiworze w czapce i otulona kochem starałam się zasnąć na tym końcu świata w oczekiwaniu na cokolwiek co miało się przydarzyć następnego dnia. 

Przystanek na trasie do Lukli.

Komentarze

  1. Podziwiam taki cel podróży. Doświadczenie niesamowite i wspomnienia na lata :)
    Agaman

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wędrówka owszem była niesamowita, zapewniająca wrażenia na całe życie. Chciałabym tam wrócić.

      Usuń
  2. Jestem pełna podziwu, ale marzenia trzeba spełniać i dobrze, ze to robisz :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wielki szacun! Ja sama pewnie nie odważyłabym się na taką wyprawę, ale pozytywnie Ci zazdroszczę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Aleksandra Załęska2 listopada 2022 03:55

    Podziwiam za odwagę - mega wyprawa i spełnienie marzeń :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne

Śmiercionośny wulkan zagłady budzi się do życia [Lacheer See, Niemcy]

Buddyzm vs Shinto - Co nieco o religii w Japonii

Tajska szopka - o turystyce w Tajlandii