A może by tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady?
Głowa nieźle mnie rozbolała, kiedy uderzyłam nią w szybę, gdy autobus
podskoczył na kolejnym wyboju. Za oknami było już jasno, ranek dawno minął i
mgły się rozproszyły. Widziałam drzewa i mnóstwo krzaków, które porastały
brzegi drogi, którą jechaliśmy. Nagle autobus zatrzymał się z piskiem opon,
przy wjeździe do jakiegoś małego miasteczka. Wyjrzałam przez okno i pośród
krzaków zobaczyłam mocno już sfatygowany, drewniany szyld z napisem „
Schronisko Kremenaros”. Obok niego, przez drogę przechodziło stado owiec, za
którym na bryczce jechał wystrojony Góral.
– Stoimy tylko przez chwilę! – zawołał kierowca. – Owce przechodzą
przez drogę!
Wtedy wiedziałam już, że jestem w Bieszczadach, w Ustrzykach Górnych.
Hacjenda w Ustrzykach
Najbliższy supermarket był w Ustrzykach Dolnych, 60 km od Ustrzyk
Górnych, gdzie aktualnie byliśmy. Pozostał nam jedynie mały sklepik obok
drewnianego przystanku autobusowego, który na szczęście nie okazał się zbyt
drogi. Po drobnych zakupach zaczęliśmy szukać noclegu, chcieliśmy zostawić
plecaki i jeszcze tego samego dnia wyjść w góry więc spieszyliśmy się trochę. Poszliśmy
w stronę kościoła, bo tylko tam było widać jakieś zabudowania, po chwili naszym
oczom ukazało się kilka gospodarstw. Chodziliśmy od drzwi do drzwi, a wszyscy
wysyłali nas dalej, więc w końcu postanowiłam użyć starego, sprawdzonego
bajeru.
- Dzień dobry! Ludzie mówili, że u Pana można się przespać za 5 zł! –
zawołałam do mężczyzny siedzącego na ogródku.
- U mnie za 7 zł – odpowiedział spokojnie. – A za piątkę to obok w
szopie z kurami.
- Ekstra, bierzemy…!!
I tak oto znaleźliśmy naszą wymarzoną, bieszczadzką hacjendę w
Ustrzykach. W zgodzie z naturą, w szopie, będącej jednocześnie kurnikiem,
warsztatem i komórką. Do naszego legowiska wchodziliśmy po drewnianej drabinie,
na dole biegały kury, a w klatce siedział puchaty króliczek. Na górze
znaleźliśmy jeszcze jajka, kota i wielką kupę siana. Nocleg jak marzenie.
Spokojnie to niedaleko!
Tego samego dnia wyszliśmy w góry. Naszym celem była Tarnica, piękna
góra wznosząca się nad połoninami, o
charakterystycznym zakrzywionym zboczu. Pierwsze spotkanie z Tarnicą było…
porażające. Przy szlaku stała chatka z kasą… kasą biletową. W sumie wiedziałam
o istnieniu Bieszczadzkiego Parku Narodowego, ale mimo wszystko nie lubię
spotykać kas biletowych w górach, powszechnie uważanych za ostoję polskiej
dziczy. No ale z drugiej strony, popieram instytucje Parków Narodowych więc płacę
i biegnę (wlokę się) na spotkanie z Tarnicą!
Szlak był miły, strome podejścia poprzedzane były kawałkiem względnie
prostego traktu. Wokół las, ptaki i delikatne promienie letniego słońca
nieśmiale ślizgające się po liściach.
Tarnica okazała się wyższa niż przypuszczałam, niż wszyscy
przypuszczaliśmy. Droga mimo swojego uroku, dłużyła się, a szczyt wcale się nie
przybliżał. Gdy wyszliśmy z lasu i zobaczyliśmy nasze pierwsze połoniny byliśmy
dopiero w połowie i tak już długiej drogi. Na mapie, nie wydawało się daleko….
W końcu naszym oczom ukazała się przełęcz pod Tarnicą i szlak na Bukowe
Berno, a nad nim górujący, krzywy szczyt Tarnicy. Nie było na nim drzew, za to mnóstwo
małych wyglądających jak kosodrzewina krzaczków, które przypominały plamki. Tarnica
była jak skulony, pogrążony we śnie dalmatyńczyk po środku zielonych połonin.
Gdy weszliśmy na szczyt radośnie zawołałam, że zdobyliśmy najwyższy
szczyt Bieszczad!
Pomijając fakt, że obiecałam małą górkę i lekkie podejście na pierwszy
dzień. No, ale zabawa dopiero się zaczynała…
Śpiesz się powoli
Schodziliśmy z naszej Tarnicy. Małej górki na początek, która dała nam
solidnego kopa w tyłek i która szykowała dla nas jeszcze jedną równie
atrakcyjną niespodziankę. Zostawiliśmy ją kąpiącą się w stojącym już nisko nad
horyzontem słońcu i weszliśmy do lasu. Droga w dół poszła nam szybciej niż
myśleliśmy, ale nagle pojawił się pewien problem. Mianowicie, zeszliśmy do
miejscowości Wołosate, skąd chcieliśmy dojechać busem do Ustrzyk, tylko… nie przewidzieliśmy,
że busa nie będzie. Ostatni odjechał 20 minut przed naszym przybyciem. Nastąpił
kryzys sytuacyjny, bo do Ustrzyk było 10 kilometrów, przy czym słońce chowało
się już za horyzontem, a na złapanie stopa nie było szans bo droga w Wołosatym
po prostu się kończy. Dalej jest już tylko las, a za lasem zielona Ukraina.
No cóż nie mieliśmy wyjścia, krótki odpoczynek i heja, maszerujemy do Ustrzyk, gdzie czeka na nas nasza stodoła i odpoczynek. Droga asfaltem męczy bardziej niż korzenie i wyboje górskich szlaków jednak niestrudzenie posuwamy się naprzód, w oddali przed drogę powoli przechodzi jakieś bliżej niezidentyfikowane zwierze, na oko bóbr, albo borsuk. Gdy robi się już ciemno mijamy znak „Uważaj na niedźwiedzie” i wreszcie po całym dniu chodzenia docieramy do Ustrzyk Górnych.
No cóż nie mieliśmy wyjścia, krótki odpoczynek i heja, maszerujemy do Ustrzyk, gdzie czeka na nas nasza stodoła i odpoczynek. Droga asfaltem męczy bardziej niż korzenie i wyboje górskich szlaków jednak niestrudzenie posuwamy się naprzód, w oddali przed drogę powoli przechodzi jakieś bliżej niezidentyfikowane zwierze, na oko bóbr, albo borsuk. Gdy robi się już ciemno mijamy znak „Uważaj na niedźwiedzie” i wreszcie po całym dniu chodzenia docieramy do Ustrzyk Górnych.
Noc, siano i kot
Spać. Sen. Odpoczynek. Wejść po drabinie. Znaleźć plecak. Plecak, gdzie
jest plecak? Dlaczego tu jest tak ciemno? O jest plecak! Śpiwór. Rozłożyć śpiwór.
Przebrać się. Wejść do śpiwora. Wywalić kota za śpiwora. Zaraz, coś jest nie
tak… Co robi kot w spiworze?!
Kot był naszą zmorą podczas tej nocy. Zachowywał się iście po kociemu,
czyli kładł się tam gdzie najbardziej przeszkadzał. Na głowach, nogach, rękach,
Michał pomylił go z poduszką. Mruczek łaził po wszystkich i każdego denerwował
do tego stopnia, że padła propozycja zrobienia go w zasmażce na śniadanie. W końcu jednak wszyscy zasnęliśmy jak dzieci po całym dniu zabaw. Rano miał przecież nastać miał kolejny dzień, z kolejnymi przygodami, krzywymi górami i nie daj Boże wnerwiającymi kotami. :)
Zdjęcia: Izabela Gajda, Karolina Mulik
Fajne, dowcipne! Chce się czyta dalej, więc ... będzie dalszy ciąg?
OdpowiedzUsuńPozdrowienia dla kota gdziekolwiek jest.
Jasne, że będzie :D
UsuńA kot pewnie wnerwia kolejnych podróżnych :)
Mega ♥
OdpowiedzUsuńPiękne przygody!!!
OdpowiedzUsuńBardzo lubię taki styl pisania. W następnym roku chce rowerem objechać Bieszczady.
OdpowiedzUsuńW chwili obecnej wiele bym zrobiła, żeby móc pojechać w Bieszczady... Zwłaszcza dlatego, że jeszcze tam nie byłam :)
OdpowiedzUsuńWspaniale się to czyta! Rozmarzyłam się :)
OdpowiedzUsuń