Pierwsze kroki na drodze numer 1 :)
Każdy kto przyjeżdża na Islandię, prędzej czy później ląduję na Ring Road, drodze numer 1. Jedynej "autostradzie" w kraju która oplata wyspę dookoła. Cóż stan tej drogi na wielu odcinkach zwłaszcza na północy jest... zatrważający. Nie ma nawierzchni, droga biegnie tuż przy oceanie, pod klifami lub obok górskich przepaści, ale i tak jest to najlepsza i w sumie jedyna normalna droga na Islandii. Reszta z reguły nie ma nawierzchni, jeździ się po kamieniach, żwirze, błocie czasem trzeba przejechać przez rzekę. Także ogólnie jest interesująco.
Droga numer 1 |
Na krótko przed wyjazdem na Islandię, nie miałam praktycznie nic zaplanowane. Wiedziałam, że chce objechać wyspę dookoła i zobaczyć najwięcej wulkanów jak tylko się da, planowałam zrobić to autostopem i spać na dziko lub gdyby pogoda była naprawdę niesprzyjająca w hostelu. Potem, jakiś tydzień przed wyjazdem weszłam na portal couchsurfing.org i zobaczyłam ogłoszenie grupki polaków wybierających się na Islandię dokładnie w tym samym terminie co ja, poszukiwali jeszcze jednej osoby do samochodu. Niewiele myśląc napisałam do nich i w ten sposób spotkaliśmy się wszyscy w Reykiaviku dołączył jeszcze Szymon który mieszka na Islandii na stałe.
Gdy już udało nam się spotkać następnego dnia, po suto zakrapianej alkoholem nocy ruszyliśmy w trasę. Zaczęliśmy tradycyjnie tam gdzie każdy - "Golden Circle". Mogłabym naprawdę długo rozpisywać się na temat Golden Circle, mówi się o nim "Islandia w pigułce" a to dlatego, że znajdują się tam gejzery - Geysir i Strokkur, wulkany - Kerid, wielkie wodospady - Gulfoss i oczywiście dolina ryftowa. Nie wiem czy jest sens się rozwodzić, o Golden Circle można przeczytać naprawdę dużo w internecie, wszyscy o tym piszą, wspomina o tym każdy przewodnik. Wpiszcie w Google "Islandia" i większość zdjęć będzie najprawdopodobniej pochodzić z Golden Circle. Wielu ludzi wykupuję wycieczki z Reykiavika obejmujące Golden Circle i z reguły jakąś jedną atrakcję w okolicy, praktycznie zawsze jest to kąpiel w "Błękitnej Lagunie" lub Park Narodowy Thingvellir, gdzie widać dolinę ryftową. Tak mogłabym zrobić post opisujący Golden Circle ale wyglądałby on tak: "wsiedliśmy do auta, wyszliśmy z auta, zobaczyliśmy obiekt zainteresowania (ochy i achy, informacje krajoznawcze), wsiedliśmy do auta, pojechaliśmy dalej. Także ograniczę się do opisania tylko najciekawszych miejsc w których byliśmy.
Na Golden Circle ziemia skwierczy, parzy i dymi. Cały region jest bardzo aktywny geotermalnie dzięki dolinie ryftowej, która przecina kraj na pół (mniej więcej), dlatego pełno tu gorących źródeł z których Islandia w sumie słynie. Gdy zaliczyliśmy Thingvellir a ja doznałam geologicznego katharsis pojechaliśmy dalej w stronę Hverargerdi, gdzie uwaga! Płynie gorąca rzeka! Tak to nie żart, już jak zbliżaliśmy się do celu wszędzie widać było unoszącą się nad górami parę i dym wydobywający się z ziemi. Większość z tych smug pochodziła z małych elektrowni geotermalnych ale niektóre były też naturalnymi wyziewami termalnymi. Zaparkowaliśmy w dolince gdzie zewsząd biła para i dawało siarką jak nigdzie...
Przeszliśmy jakieś 2 lub 3 kilometry pożerani przez mikroskopijne muszki które wrzynały się wszędzie gdzie tylko się dało. Wszędzie był dym, co chwilę kolejne wyziewy i błękitne gorące źródła. Po chwili weszliśmy na wzgórze gdzie po jednej stronie mieliśmy kanion i wodospad, a dalej przy rzece pasły się kuce islandzkie. Rzeka parowała! Unosiła się nad nią biała strużka pary wodnej, a dalej po kolejnych tym razem większych gorących źródłach w których sparzyłam sobie rękę, woda była akurat żeby się wykapać!
To była jedna z najlepszych rzeczy jakie zrobiłam w zyciu, woda była tak cieplutka... po jakiś 20 minutach musiałam wyjść bo zrobiło się aż za gorąco. Nie miałam oczywiście ręcznika bo zostawiłam go w domu Szymona w Reykiaviku więc musiałam wytrzeć się koszulą. Najdziwniejsze jednak było to, że gdy wracaliśmy z powrotem w ogóle nie kąsały nas te denerwujące muszki, które prawie zeżarły nas w drodze w górę. Przypadek? Nie sądzę...
Tej nocy spaliśmy w wiosce Eyrarbakki w domu Antona Antonsona z couchsurfing'a. Teraz uwaga! Na Islandii nie ma nazwisk! Rodzice i dzieci maja inne nazwiska, bardzo podobnie jak w Bułgarii. Nazwisko "robi się" z imienia ojca, więc na przykład jak rodzi się syn to jego nazwisko będzie brzmiało "wpisz imię ojca"son, patrz Antonson, córka natomiast byłaby Antonsdottir. Na Islandii chłopcy bardzo często dostają imię po ojcu. Kumpel opowiadał mi, że jego szef nazywa się Thoularin Thoularinson. ma syna który również nazywa się Thoularin Thoularinson i ojca Thoularina Thoularinsona. Podobno kilka pokoleń wstecz, pierwszy Thoularin zadecydował, że chce aby rodzina znalazła się w Księdze Rekordów Guinessa, jako ród z największą ilością mężczyzn o tym samym imieniu i nazwisku. Cóż, pewnie nie pomyślał jak bardzo wkurzy listonoszy i urzędników. Wyobraźcie sobie, że przychodzi rachunek na nazwisko Thoularin Thoularinson i wtedy zaczyna się ,synek mówi "to nie ja to dziadek!" a dziadek na to "ja nic nie zamawiałem!" no i rozpętuję się piękło! :)
Następnego dnia ewakuowaliśmy się z Eyrarbakki i pojechaliśmy w stonę Thorsmork'a. Przy drodze widzieliśmy wielki wodospad Seljalandsfoss (zdjęcie wyżej) i wtedy wjechaliśmy na szutrówkę! Było to chyba nasze pierwsze spotkanie z Islandzkimi Highland Roads i było bosko. Nasza Dacia nawet dobrze to zniosła i potraktowała jak trening przed drogami na Fjordach Zachodnich. Jechaliśmy przez dolinę, po obu stronach góry i gdzieniegdzie zawieszone na zboczach lodowce, doliną płynęło mnóstwo rzek, które w końcu zaczęły przecinać nam drogę.
W jednej z rzek zgubiliśmy tablicę rejestracyjną, a w drugiej uderzyliśmy w jakiś głaz tak, że podskoczyłam do góry i uderzyłam głową w sufit. Już myśleliśmy że auto się rozwaliło ale okazało się, że ma tylko małą dziurę przy kole. Jeżdżenie przez rzeki jest superowe! Niestety nie udało nam się dojechać do końca doliny bo jakaś rzeka ostro wylała i nurt był za ostry żebyśmy dali rade przejechać. Nie chcieliśmy ryzykować, ale i tak super się bawiliśmy! Każdy powinien chociaż raz w życiu przejechać przez rzekę! Mówię wam jest czadowo!
Niesamowite widoki i przygody - będziecie mieli co wspominać ;-) Islandia wciąż pozostaje w sferze moich głębokich marzeń. Może w przyszłym roku uda mi się zrealizować... Piękne zdjęcia!
OdpowiedzUsuńPolecam! Pakuj się i jedź! :)
Usuńjakie piękne zdjęcia! niesamowite... ah, ależ zazdroszczę... ja taka niewyjazdowa jestem :(
OdpowiedzUsuńMieszkam w Islandii, ale czytać o niej i oglądać zdjęcia mogłabym bez końca :D
OdpowiedzUsuńŚwietnie piszesz! Tyle humoru, czuć, że się super bawisz :D
Ostatnio miałam ochotę się wybrać do Hveragerdi, ale padło na rzekę Tjorsa (przy Selfoss) i spędziłam tam świetny dzień.
W ogóle warto jest zbaczać z głównej drogi aby liznąć trochę dziczy, gdzie turyści raczej rzadko zaglądają :)
Pozdrawiam! :)
O Tjorsa nigdy nie słyszałam :D Ale w okolicy Selfoss i Reykiavika jest tyle tych gorących źródeł i rzek, że ciężko się połapać. W ogóle słyszałam o miejscu nazywającym się Secret Lagoon gdzieś obok Selfoss. Mniejsza wersja Blue Lagoon 3 razy tańsza. :)
UsuńWow, przepiękne widoki!
OdpowiedzUsuńNiezła przygoda :).
OdpowiedzUsuńPiękne miejsce, piękne zdjęcia, fantastyczna wycieczka - wpisuję na bucket list :-)
OdpowiedzUsuńAle widoki! :D
OdpowiedzUsuńNiezwykła przygoda, niesamowita, i tak interesująco opowiedziana. Czułam, jakbym była tam z Tobą. No i zdjęcia działające na naszą wyobraźnię, wiadomo, że najlepiej osobiście wszystko zobaczyć, ale jak jest to niemożliwe, to choć dzięki takim wpisom człowiek może zwiedzać świat. Pozdrawiam. :)
OdpowiedzUsuńDziękuje bardzo, ale zachęcam do pojechania na własną rękę! Najtrudniejszy jest pierwszy raz a potem jak się złapie bakcyla to już z górki ! :)
UsuńWow! Przepiękne miejsce :)
OdpowiedzUsuńBardzo dynamiczna relacja, aż sama zapragnęłam wskoczyć w gorący gejzer... :) Piękne widoki i zazdroszczę przygód :)
OdpowiedzUsuńSuper zdjęcia, autostrada też niczego sobie :)super miejsce, moja koleżanka objechała rowerem Islandię :)
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia, gdyby tylko nie było tam tak zimno to mogłabym tam zamieszkać :)
OdpowiedzUsuńPieknie! :) Chciałabym odbyć taką podróż :)
OdpowiedzUsuńMÓJ BLOG:)
Magdo, dopiero dzisiaj uświadomiłam sobie ( tak po babsku), że masz inną fryzurę!!!
OdpowiedzUsuń***
U nas w Gł-zach coraz chłodniej.
Oglądając te cudowne fotografie, człowiek przyzwyczaja się do "chłodu" krajobrazu zimowego. Do melancholii i tym podobnych rzeczy.
Pozdrawiam :)
ek
Dredy już dawno ściełam :D będzie z dobre pół roku. Ja już się szykuję na te mrozy w Polsce jak przyjadę w Grudniu. :)
UsuńNiesamowite zdjęcia, ale zazdroszczę!!!
OdpowiedzUsuńPiękny ops i zdjęcia! Te gejzery wyglądają świetnie! Sama chciałabym kiedyś pojechać na Islandię, ale przede mną chyba jeszcze długa droga ;)
OdpowiedzUsuńIslandia jest na mojej liście miejsc, które mi się marzą. Tylko zaostrzyłaś mój apetyt! A jeszcze przy okazji poznałaś fajnych ludzi, bomba!
OdpowiedzUsuńPrzepiękne widoki i świetny klimat wpisu. Na pewno będę tu zaglądać częściej.
Obiecałam sobie, że kiedyś tam pojadę :)
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia i niesamowite widoki! Zazdroszczę wyprawy :)
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia, zazdroszczę wyprawy. Sama na razie marzę o podróżowaniu tak daleko :)
OdpowiedzUsuńPięknie, spokojnie...
OdpowiedzUsuńJeszcze przede mną ten roadtrip :)
OdpowiedzUsuńSzczęśliwego Nowego Roku!