Byliśmy już na Socorro kilka
tygodni i pobyt w sumie powoli dobiegał końca. Wyspę już mniej więcej zeszliśmy
wzdłuż i wszerz tam gdzie się dało. Socorro to niewielka wyspa, w średnicy ma
około 22km ale cała porośnięta jest buszem oraz kaktusami. Roślinność podobna w
wyglądzie do tej wokół Morza Śródziemnego – sukulenty, roślinne pełne kolców i
ostrych gałęzi. Innymi słowy – dramat do przejścia, bez maczety ani rusz.
Maczetę mieliśmy, ale mimo wszystko przejście wyspy stanowiło nie lada
wyzwanie. Zwłaszcza z warzącym kilkanaście kilogramów plecakiem, wyładowanym
sprzętem służącym do badań, jedzeniem, wodą, próbkami skał, kuchenką, sprzętem
do gotowania, akcesoriami do spania typu śpiwór, karimata oraz przytroczonym
namiotem i młotem geologicznym. Z całym tym takielunkiem trzeba było
przedzierać się przez ten busz, drogę torując maczetą. Nie rzadko musieliśmy
wspinać się po prawie pionowych ścianach, czy chodzić niebezpiecznie blisko
krawędzi klifów kończących się w rozszalałym oceanie. Pewnego pięknego dnia
schodziliśmy kanionem wyschniętej rzeki w stronę oceanu i natrafiliśmy na 50m
ścianę starego wodospadu. Musieliśmy schodzić w dół po średnio stabilnym zboczu
złożonym z osadów piroklastycznych a potem tą samą drogę pokonać w przeciwnym
kierunku.
|
Relaks na Playa Blanca
|
|
Roślinność na Socorro, niedaleko wulkanu Everman. |
|
Czasem trzeba było się czołgać. |
Tak Socorro dawała nieźle w kość.
Mogłabym porównać ją do Izabeli Łęckiej z książki „Lalka”. Człowiek się męczy,
cierpi i produkuje a na koniec otrzymuje coś w stylu wzruszenia ramionami. Nie
dość, że teren jest ciężki to i geologia nie łatwa w interpretacji. Socorro to
jedyny na Oceanie Spokojnym w większości peralkaliczny wulkan. Znaczy to, że
wyspa w większości złożona jest z osadów piroklastycznych o kompozycji ryolitycznej
(bogatej w krzemionkę) co jest dość niecodzienne na obszarach nie posiadających
strefy subdukcji. Osady piroklastyczne na Socorro w dodatku przeszły proces
zwany reomorfizmem co jest odmianą metamorfizmu w którym bardzo gorące osady
ulegają kompakcji i w ostatecznym rozrachunku bardziej przypominają wycieki
lawy aniżeli tuffy. Osady piroklastyczne na Socorro są do tego bogate w
kryształy co dodatkowo sprawia, że można je pomylić z lawą. Co tu dużo mówić:
ta wyspa to personifikacja Izabeli Łęckiej.
Tak jak już wspomniałam badania
nie należały do łatwych ale była to niesamowita przygoda! Wyspa Socorro leży
około 700km od wybrzeża Meksyku w archipelagu Revillagigedo i jest
niezamieszkała. Jedyną infrastrukturą na wyspie jest baza meksykańskiej marynarki
wojennej, dlatego każdy chcący odwiedzić wyspę potrzebuję przepustki wydanej
przez wojsko. Kiedy mam już załatwiony permit pojawia się kolejne
przedsięwzięcie: transport. Trzeba jakoś dostać się na tę wyspę! Mamy w tym
momencie dwie opcje: jeżeli mamy znajomości i status VIP możemy polecieć
wojskowym samolotem i cała podróż trwa 2 godziny; Jeżeli zaś jesteśmy
przegrywami i życie poświęciliśmy badaniu jakiś dymiących gór pozostają nam 3
dni na wojskowej łodzi, która pamięta II Wojnę Światową.
|
Łódź wojskowa przed bazą wojskową na wyspie. |
|
W drodze na Socorro. |
Cóż, jak nie trudno się domyślić
pozostało mi szykowanie zapasów na romantyczną podróż łodzią przez Pacyfik. 1
kwietnia 2018 zjawiliśmy się w porcie w malowniczej miejscowości Manzanillo,
która jest największym meksykańskim portem na Pacyfiku i centrum handlu narkotykami
w stanie Colima. Jak to kiedyś powiedział przemiły kierowca taksówki wiozący
mnie do Barra de Navidad – „Manzanillo to piękne miasto! Są tutaj tylko dwie
mafie!”. Tak więc czekaliśmy kilka godzin na spóźnioną łódź w towarzystwie 5
meksykańskich studentów z Uniwersytetu Colimskiego, pięcioma kartonami
jedzenia, plecakami, namiotami, kamera termalną i sprzętem do konserwacji
urządzenia służącego do pomiaru Radonu (znajdującego się w tym czasie na
służbie na Socorro) oraz sprzętem do pomiaru temperatury fumaroli i temperatury
w jaskiniach lawowych, polowymi komputerami oraz kanistrami zawierającymi 160L
paliwa do łodzi i samochodu na wyspie. Całość wyładowaliśmy w porcie i po
kontroli z udziałem psów mogliśmy po chyboczącym się pomoście wejść ze wszystkim
na pokład. Usytuowaliśmy się z całym
sprzętem na pokładzie, spaliśmy pod gołym niebem dwie noce. W dzień nie było w
tym miejscu nawet kawałka cienia a w nocy wiało tak, że budziłam się co kilka
godzin. Najgorsze jednak było chodzenie do toalety po chyboczącej się łodzi w
środku nocy ale ostatecznie jakoś daliśmy radę. W dzień przed słońcem
chowaliśmy się pod szalupą na dziobie. W pewnym momencie oczywiście jeszcze
musiał zepsuć się silnik i na wyspę dopłynęliśmy z 4-godzinnym opóźnieniem. Rozładunek
zajął kilka godzin i wreszcie po niecałych 3 dniach na morzu postawiliśmy stopę
na Socorro.
|
Sypialnia na pokładzie, w tle wschód słońca. |
|
Lądowisko dla helikopterów na łodzi, zajęte przez podróżnych udających się na Socorro. |
Baza
wojskowa była większa niż się spodziewałam. Składało się na nią kilka budynków
mieszkalnych przeznaczonych dla przyjezdnych, baraki dla żołnierzy, biura,
jadalnia, siłownia, plac apelowy, sala imprezowa oraz malutki sklepik z
ciastkami i coca-colą. Jedzenie w bazie było bardzo dobre, głównie opierało się
na mięsie i tortilli, co jakiś czas jedliśmy też ryby a raz nawet kucharz
zaserwował homara! Idąc w teren z reguły otrzymywaliśmy od wojska tuńczyka,
płatki śniadaniowe, krakersy i mleko. Do tego mieliśmy własne jedzenie, które
kupiliśmy wcześniej w Colimie. Będąc w bazie spaliśmy w domku z łazienką, a w
terenie oczywiście w namiocie. Z reguły jednak nie zostawaliśmy w terenie
dłużej niż 2-3 dni z uwagi na wodę pitną. Na wyspie nie istnieje żadne źródło
słodkiej wody, dlatego musieliśmy zawsze brać dodatkowe zapasy – czasem nawet
12L na osobę. Z transportem bywało różnie, czasem wychodziliśmy z bazy i wszystko
robiliśmy na piechotę, a czasem korzystaliśmy z uprzejmości armii i
dostawaliśmy podwózkę samochodem lub łodzią. Wyspy praktycznie nie da się całej
przejść na piechotę głównie przez brak wody oraz niedogodny teren dlatego w
niektóre miejsca płynęliśmy małą motorówką. Fale oraz wybrzeże niestety często
stwarzały niebezpieczne dla łodzi warunki więc nigdy nie udało nam się
podpłynąć do samego brzegu. Raz płynąć na plażę pod Cabo Pierce musieliśmy
wyskoczyć z łodzi i dopłynąć wpław do brzegu, a kiedy próbowaliśmy dostać się
na Playa Blanca i Palma Sola musieliśmy wyskoczyć z łodzi na skały. Potem
żołnierze z łodzi rzucali nam sprzęt i plecaki, które musieliśmy złapać stojąc
na skałach. Manewrowanie łodzią i dostanie się na brzeg nie należało do łatwych
ale na szczęście nigdy nie uszkodziliśmy sprzętu ani żaden plecak nie wylądował
w oceanie.
|
Baza wojskowa na wyspie |
|
Nasza kwatera w bazie. |
Pewnego dnia jeden z moich
kolegów postanowił wybrać się w teren samodzielnie po tym jak reszta miała dość
i marzyła tylko o odpoczynku. Załatwiłam mu łódź na ranek i w towarzystwie
czterech żołnierzy popłynął na północny kraniec wyspy gdzie chciał dostać się
do jednej z wyschniętych rzecznych dolin. Podróż zajęła nieco ponad godzinę
zanim zbliżyli się do wejścia do doliny. Wydawało się, że nie wejście na brzeg
nie jest możliwe ponieważ wszędzie wznosiły się ponad 3-metrowe klify. Chłopcy
postanowili jednak podpłynąć bliżej, pomimo wysokich fal, aby przyjrzeć się
wybrzeżu i poszukać miejsca gdzie można by było przeprowadzić desant. Gdy
zbliżyli się do brzegu fale zaczęły kierować łódź niebezpiecznie blisko skał
dlatego postanowili zawrócić… i wtedy silnik stanął. Prąd kierował łódź wprost
na skały dlatego wszyscy musieli wskoczyć do wody i przy pomocy lin starać się
wyprowadzić motorówkę ku pełnemu morzu. Operacja zajęła im 3 godziny po czym
zupełnie wykończeni legli na łodzi, która udało się postawić na kotwicy. Wtedy
okazało się, że radio nie działa, a procedura wojskowa w przypadku zaginięcia
łodzi uruchamiania jest dopiero jeżeli nikt nie wróci do godziny 19. Tym sposobem
chłopcy spędzili 10 godzin uwięzieni na motorówce na oceanie łowiąc ryby w
rezerwacie biosfery morskiej. Pod koniec dnia, gdy wreszcie wojsko doholowało
ich z powrotem do bazy, mieli ponad cztery wiadra ryb. Do tego twierdzili, że
na haczyk załapało się też kilka rekinów i ośmiornic, które wypuścili do wody.
Następnego dnia cała baza na obiad jadła smażoną rybkę. Najlepszym widokiem
byli inspektorzy ochrony środowiska wcinający świeżą rybę złapaną na obszarze
chronionym!
|
Klify przy Cabo Pierce na wschodnim wybrzeżu wyspy. |
Na wyspie można było natknąć się
na wielu ludzi. Zdecydowaną większość stanowili żołnierze jednak sporo było też
ekip filmowych, nurków, fotografów oraz uniwersyteckich grup badawczych
skupionych głównie na biologii i ekosystemie. Pewnego dnia samolotem
przylecieli też członkowie fundacji „Mexico Incluye”, którzy zorganizowali
pierwszą w historii ekspedycję na wyspę z udziałem osób niepełnosprawnych.
Także, wyspa niby odosobniona i niegościnna, ale gości miała dość sporo. Udało
mi się nawet wystąpić przed kamerą i udzielić komentarza na temat Socorro dla
jednej z ekip filmowych, kręcących dokument dla telewizji ekwadorskiej!
To tyle jeżeli chodzi o ogólny
opis wyprawy na wyspę i realiów podczas naszego pobytu tam. W kolejnych wpisach
będę po kolei przybliżać geologię Socorro, poszczególne prace terenowe oraz
codzienność w bazie wojskowej.
|
Wywiad dla ekwadorskiej telewizji; Każdy ma swoje 5 minut. |
Komentarze
Prześlij komentarz